Przyśniło jej się, że Egna siedzi przy sztaludze. Siedzi nieruchomo i wpatruje się we wnuczkę. Na sztaludze stoi puste płótno. Egna domaga się czegoś od wnuczki. Chciałaby mieć portret. Porządny, jakiego nigdy nie miała. To było marzenie wielu chłopek: czasem kupowały fotografię za kilka jajek albo wydawały pieniądze przeznaczone na chleb.

Egna zawsze była oszczędna, nawet wtedy, kiedy już nie musiała. Całe życie cerowała swoje rajstopy. Wnuczka pamięta zgrubienia z granatowej nitki na dużych palcach u stóp, kiedy oglądały razem telewizję. Potem dziewczynka dorosła, zaczęła przywozić babci rajstopy, ale Egna wciąż „donaszała” te dziurawe. Po jej śmierci wnuczka znalazła w szufladzie kilkadziesiąt nierozpakowanych par.

Czy Egna rzeczywiście mogła się przyśnić tylko dlatego, że chciała? Sięgnąć po folkowe, duchowe instrumentarium i tak po prostu znienacka objawić się, w dziurawych rajstopach, jak upiór w kreskówce? Miała taką moc? Bo to, że jakąś moc miała, było wiadomo właściwie od początku. Od jakiego początku? Od początku życia: i Egny, i wnuczki.

Kiedy zniknęła z Google Street View, było trochę tak, jakby zniknęła ze zdjęcia, na którym reszta świata pozostała nienaruszona. Jak w filmie „Powrót do przyszłości” Roberta Zemeckisa z 1985 roku. Stąd to puste płótno ze snu wnuczki Marty? W taki sposób babcia PRZYPOMINAŁA, że znika? A może to tylko freudowskie przebicie z podświadomości?

Powracająca myśl, że nie ma tego, czego nie opowiesz? Więc trzeba mówić, kopać, odkrywać. Że skoro reżyserka ma swój przywilej: miejsce, wykształcenie, czas – powinna zapisać kształt Egny na swoim dagerotypie i w ten sposób uratować jej życie? Tak jak ona uratowała jej życie dziesiątki razy.

Pierwszy raz, kiedy dziewczynka miała pięć lat. We wsiach ludzie zawsze bali się burzy – wynosili obrazy świętych na podwórze, żeby chroniły dom przed piorunami. We wsi opowiadano historię o piorunie kulistym, który z początkiem sierpnia wpadł do sąsiadów przez okno i przeleciał przez kolejne pokoje, dotykając sufitu, podpalając po drodze wszystko. Przebił się na strych, do spichlerza, przez stajnię, aż do stodoły. Spalił całe gospodarstwo. Bohaterką innej historii była Jadźka, którą deszcz złapał, kiedy szła do kościoła. Stanęła, głupia, pod drzewem i piorun w nią trzasnął tak, że poroniła. „Dziecko w niej pierun wypalił”. Nic dziwnego, że kiedy nadchodziła burza, mała Marta biegła do kuchni z płaczem, żeby ukryć się w babcinej spódnicy.

Ale Egna to prawie jak igni – ogień. Może dlatego Egna była z ogniem w zmowie. Sadzała wnuczkę na taborecie, przynosiła z pokoju gromnicę. Potem wybierała z głowy Marty włosy i dzieliła je „na cztery strony świata”. Mamrotała coś pod nosem i podpalała pojedyncze włosy od gromnicy. Dzięki temu obrzędowi wnuczka była bezpieczna. Pioruny będą omijać ją do końca życia.

Nocowanka u babci to był także dzień u babci, a zazwyczaj, latem, wiele dni, bo rodzice nie zawsze mogli dostać wolne w fabryce. Wtedy, podczas upałów, były biegi, piski i polewanie wodą z plastikowych butelek na podwórku. I wiejska edukacja. Ta związana ze śmiercią (ubijanie kury na rosół) i ta związana z matematyką. Podczas patroszenia kury wnuczka pomagała Egnie delikatnie wyjmować jajka spomiędzy ciepłych jeszcze wnętrzności: jeden, dwa. A kiedy miały szczęście – znajdowały dodatkowe jajko – bez skorupki. Trzy.

Zimą babcia zmieniała się, cichła. Wycofywała się do swojego pokoju na strychu i zaczynała wypisywać kartki. Kładła ostrożnie tekturkę na koronkowym, odświętnym obrusie, a że słabo pisała, robiła najpierw próby na brudno. Wnuczka też to ma. Zanim podpisze odręcznie widokówkę z wakacji – robi w notesie szkic. Kiedy niedawno przeglądała rzeczy po babci, znalazła zapiski na starym bilecie autobusowym: „Wszystkiego dobrego z okazji Bożego Narodzenia”.

Babcia przyśniła się wnuczce właśnie w grudniu. W całej Polsce, we wszystkich sklepach, ustawiono przy kasach czekoladowe mikołaje. A kiedy reżyserka pojechała fotografować dom Egny, zobaczyła takiego Mikołaja na półce, obok bursztynowego świętego obrazu i niewielkiego monidła, na którym ani Egna, ani jej mąż w ogóle siebie nie przypominali.

Kiedyś, wiele lat później, babcia po zjedzeniu Mikołaja z czekolady wypchała go watą. Właściwie zrobiła z tej waty i materiału całe nowe ciałko, owinięte swoją ulubioną granatową nitką. Zremasterowany Mikołaj przetrwał na tej półce od 1984 roku.

Wnuczka też chciała zrobić podobną lalkę i zrobiła – kiedy była dorosła. Z pociętej chustki babci.

Egnie podobało się srebro i pozłotka — to, co błyszczało i świeciło — w końcu miała swoje związki z ogniem. Prawie nigdy nie wyrzucała złotek po czekoladzie ani sreberek z pustych paczek po papierosach, które od czasu do czasu ktoś zostawiał w jej domu. Wieczorami zapalała starą lampkę z żółtym abażurem i zaczynała delikatnie ugniatać sreberka.

Księżniczki, rycerze i różnej wielkości łabędzie pojawiały się powoli na koronkowym obrusie.

Teraz wchodzi się do tego pokoju jak do każdego innego. Ale kiedyś, dla małej dziewczynki — wejście na górę, gdzie znajdował się strych i myszy kręciły się za komodą, było wyzwaniem.

Metalowego wiadra, które było podręczną ubikacją, już nie ma, za to pająki nadal huśtają się na framudze okna. Pokój z miętowymi ścianami. Kiedy wnuczka spytała rodzinę, czy zostały jakieś rzeczy po babci, to powiedzieli, że nic nie ma, że wszystko zabrała woda i koniec. A jednak znalazła kilka przedmiotów ze skarbczyka Egny: osobliwości, takie jak święty obrazek z Chrystusem. Na odwrocie Egna zapisała „GASTROLIT”. W razie, gdyby dopadła ją biegunka. Oprócz Jezuska z apteczną adnotacją była tam kamionkowa figurka chłopca z piłką i ta druga, gipsowa, matki boskiej depczącej węża, szklana kurka z huty szkła gospodarczego w Ząbkowicach (na spinki do włosów), czy celuloidowa świnka.

Świat Egny zaczął znikać w dwójnasób. Najpierw powódź zabrała większość ukochanych przedmiotów, potem choroba wymazała przeszłość. Na końcu ze zdjęcia na Google Street View, cztery lata po śmierci, zniknęła sama babcia. Z tego akurat pewnie by się ucieszyła. Nie lubiła zdjęć, mówiła, że ma w pokoju bałagan. A na zdjęciu z Googla miała przecież bałagan na podwórku. Do „prawdziwego” zdjęcia na pewno włożyłaby porządną chustkę i lepsze buty. Tylko rajstop by nie zmieniła, bo i tak nie widać, że cerowane.

Co zostaje? Zdjęcie RTG piersi Egny. Chustka, z której wnuczka sama robi lalkę, wizerunek babci. Wnuczka uważa, że Egna byłaby dumna, że dziewczyna wypchała ją watą, jak ona kiedyś Mikołaja. 

Wirtualne muzeum pamięci jest jednak wybrakowane. Nie mamy dostępu do pełnej treści. Tak jak chorująca na alzheimera Gienia, którą jeden z wujków po pijaku nazwał kiedyś Egną.

Ale nie wszystko zniknęło. Wnuczka stara się znaleźć w sobie siłę babci. Bo przecież nawet pioruny były jej posłuszne. – Patrz, księżyc idzie za nami – mówiła do wnuczki. – I on zawsze szedł. Oprócz siły Egna miała w sobie spokój, jakby te wszystkie figurki, drobne, niepotrzebne przedmioty utrzymywały ją w stanie kruchej równowagi. Kiedy zaczynała mówić – ludzie „odpływali” w jakieś inne, przyjemniejsze strony, do obcych krajów.